Sardynia - wystarczy być

tekst: Ania Andruszkiewicz

    Nic nie wskazywało, że tej zimy uda nam się gdzieś wyruszyć. Mobilizacją - paradoksalnie - stał się przymusowy pobyt w łóżku. Z bezsilności zaczęłam googlać po różnych stronkach i marzyć. Miałam w pamięci opowiadania Woziów o Sardynii. Wyprawy innych są inspirujące - wystarczy chcieć, żeby móc je powtórzyć .

    Trudno uwierzyć, że jest jeszcze takie miejsce w Europie, gdzie można utknąć w dziczy i mieć pewność, że nikt nas nie znajdzie przez następne tygodnie. Gdy gaśnie słonko, traci się orientację w kierunkach - zapada mrok tak gęsty, że wydaje się, że można go ścisnąć w garści. Serce Sardynii, oddalone od domu o jakieś w sumie 3h lotu (prawda, że rozciągnięte w czasie, który trudno efektywnie zagospodarować, szwędając się w kółko po terminalach) oferuje taką kuszącą możliwość zniknięcia poza nawiasem cywilizacji (i żadnego sygnału!). Zewsząd skały i gęste krzaczory, które udają las, czasem opuszczone kopalnie. Zachodnie wybrzeże jest bardziej ucywilizowane. Od niego zaczęliśmy sardyński rekonesans.

    Prosto z lotniska w Alghero po krótkich negocjacjach w wypożyczalni i pokrzykiwaniach: 'Allora, allora, va bene!' wynajęliśmy nasz wóz i odtąd dom. Nowiutkim Nissanem Micrą popędziliśmy nadmorskim szlakiem do Domusnovas. Po drodze podziwialiśmy poszarpane wybrzeże Sardynii, raz po raz zatrzymując się na punktach widokowych. W efekcie na miejsce zajechaliśmy tuż przed zmrokiem, który, jak na luty, i tak zapadał dość późno (ok.17.30). Za przykładem Woziów, zwiedziliśmy grotę San Giovanni nocną porą (pięknie oświetlona) i kimnęliśmy w gaju oliwkowym za maleńkim kościółkiem. Rankiem wypadliśmy z naszego Nissanka i zaczęliśmy z niedowierzaniem rozglądać się wokół. Po pierwsze - słonko, zielono dookoła. Po drugie, gdzie okiem nie sięgnąć - skały. Popędziliśmy stromym zboczem do Chinatown i tam rozpoczęliśmy przygodę w płytach. Z poczuciem jawnej niesprawiedliwości próbowaliśmy dowieść, że tego się nie zapomina - no bo jak to, trenuje człowiek okrągły rok, zawsze dostrzega kolorowe stopnie na panelu, a potem patrzy pod nogi, no i niby jak? - przecież 'na tym nie da się stanąć'. Powolutku jednak i oczy przywykły, i stopy zaczęły śmielej sobie poczynać w skale. Z racji na ograniczony czas, dotknęliśmy jeszcze skały w Ruota del Tempo i nasz mikry wóz powiózł nas dalej - do Masuy przez dzicz - Punta Pilloca. Po kilometrach zakrętów szutrowej drogi, gęstego lasu, minąwszy kilka opuszczonych zabudowań, wdrapaliśmy się stromą ścieżkę pod hektary… połogiej skały. Brak chwytów w szarym wapieniu rekompensowało tarcie, ale mimo, że cisnęliśmy na nogach, ile się dało, byliśmy bezradni. Dla odmiany skrajnie prawy sektor oferował atrakcje po żebrach w żółtej skale.
    Następnie Masua - tu aklimatyzowaliśmy się do letnich temperatur. Śniadanie na trawie na dzikim campie ponad kamienistą plażą i nigdzie żywego ducha. Skuszeni widokiem nadmorskich klifów, powędrowaliśmy dotknąć białego wapienia sektora Castello dell'iride. Trafiliśmy w dziesiątkę - długie drogi w przedziwnej skale, coś, jakby dotykało się małych hubek. Maleńkie białe oblaczki wymagające wyczucia równowagi. I jeszcze dziwniejsza formacja - mocno urzeźbiona biała skała nacieknięta jakby wzorem po drobnych kropelkach wody - takie ostre łezki, wampirki żrące skórę (kładziesz rękę, wszystko trzyma i puścić nie chce). Widoki takie, że trudno się skoncentrować - za plecami kamieniste plaże i seledynowo-błękitna woda.
    Masuę pożegnaliśmy z żalem, obiecując sobie, że jeszcze tu kiedyś wrócimy. Wspaniała opcja na zimę - południowa wystawa i zatrzęsienie dróg, ponad połowy nie odnaleźliśmy w naszym przewodniku, musiały powstać tej, a może ubiegłej zimy. Na popołudnie opcja mniej ciągowa - krótkie drogi na tzw. the Towers of Masua - wieżyczkach strzegących wjazdu do miasteczka (szumna nazwa dla kilku zabudowań). Stąd kółka poniosły nas do Isili. Dolinka położona w głębi lądu okazała się bardziej wymagająca klimatycznie. Za to rekompensowała psychicznie, redukując strach u takich ofiar, jak ja, (które z nadzieją wypatrują uspokajającego widoku kolejnego ringa), do zera. Wpinki w niektórych sektorach aż za gęsto! W sumie syte sportowe wspinanie (Urania), sporo dróg trudnych, ale za to dość ewidentnych (Corvo spaciale), często po klamach lub sporych dziurkach. Pietra Filosofale daje komfort pokonywania kilku dróg (zwłaszcza łatwych) w serii - 10-metrowe buldery z liną wymagają zrobienia kroku, żeby znaleźć się pod kolejną linią. W chłodny dzień niezła opcja na rozgrzewkę. Choć chciałoby zatrzymać się tu dłużej, niegościnny klimat pognał nas dalej, na wschodnie wybrzeże, do Cala Gognone. Nadmorskie plaże i kolorowe zachody słońca wieczorami ściągają wozy pełne ściskających się Włochów. Camping jest zabroniony, ale i tu zaanektowaliśmy zatoczkę z widokiem na morze ku złości rodzimych fanów amorów. Po śniadanku w promieniach słońca poniosło nas do Codula di Fuili - dzikiego wąwozu kilka metrów od plaży. Hektary skały i kącik rozmaitości: sektor Pederiva (ściski po żebrach, raczej przewieszenia), biała Grotta dei Tritoni i marsz po wymyciach w przewieszeniu. Co sektor, to inny charakter wspinania. Jak tu nie żałować, że czas goni?!
    Kolejnego dnia znów przygoda - Grota Biddiriscotai. Dla tych, co byli w Sperlondze, raczej rozczarowanie. Tuż obok, za winklem znaleźliśmy miejsce, które, wbrew nazwie, łatwo pokochać - długie drogi malowniczego sektora Hard Lover, wspinanie po czym dusza zapragnie - krawądki, sople, wymycia. Psiejsko czarodziejsko. Z jednym króciutkim 6a (Guardia e Lardi), które polecamy jako ciekawostkę, fantastyczna zabawa na oblakach, które w dotyku wydają się… tłuste?
    Gdziekolwiek nas nie zaniosło, wszędzie byliśmy sami. Wszędzie było pięknie, wszędzie magicznie, i na pożegnanie jeszcze Capo Testa - mocny krajobrazowy akcent. Granity, których naturze pozazdrościł chyba Salwador Dali.


    10 dni na wyspie pozwala raptem na rekonesans, ale odległości są tak małe, że poruszając się po autostradzie, sporo zakątków wspinaczkowych można … odwiedzić. I obiecać sobie powrót, może już na jesieni?

    Sardynia pozostawia taki uśmiech we wspomnieniach, że… jeśli gdzieś, to na pewno tu: dla wszystkich starczy miejsca/ pod wielkim dachem nieba. Jeśli nie dla wszystkich, to jeszcze długo dla wspinaczy.

Szczegóły techniczne:
Ryanair: Gdańsk - Frankfurt - Alghero;
na miejscu samochód, warto z lokalnej wypożyczalni (http://www.autonoleggiosardinya.it/);
noclegi na dziko możliwe w zasadzie wszędzie, z wyjątkiem wschodniego, turystycznego wybrzeża (w tym Cala Gognone); uwaga: kłopot z wodą




Zdjęcia z wyjazdu


(c) Copyright ZANIK
www.zanik.pl