Gdynia-Tarnów-Lisbon Story czyli historia wspinu z PORTO-wego

tekst: Jacek Kudłaty

   Planowana na wiosnę eksploracyjna wyprawa ekipy Alpinus Expedition Team do Chin nie doszła do skutku. Jej organizator -Jacek Kudłaty(Alpinus, Mammut, Evolv) zamiast pod skaliste turnie kraju środka trafił do równie egzotycznego miejsca, jakim niewątpliwie jest Klinika Chorób Tropikalnych w Gdyni. Rozpoznanie- ameboza, wskazanie- leczenie szpitalne, skutek- bliżej nieokreślona przerwa we wspinie.

   Przywieziona najprawdopodobniej jeszcze z Madagaskaru lub Laosu zaraza na szczęście okazała się być uleczalna, a czas szpitalnej niedoli w miarę szybko upłynął (2 tygodnie pod kroplówką) w doborowym towarzystwie marynarzy, misjonarzy i obieżyświatów. Lato nadeszło więc wyjątkowo niespodziewanie, a wraz z nim pora deszczowa w Azji, wykluczająca wszelką działalność wspinaczkową w skałach. W atmosferze refleksji i postanowień na przyszłość zrodziły się zastępcze plany. Na rekonwalescencję i poszpitalny rozwspin wybrać należało nieco bardziej sterylne warunki niż zwykle. Owiewane tajemnicą i chłodną atlantycką bryzą portugalskie klify wydały się być idealnym celem najbliższego tripa..

   Tak więc w sprawdzonym teamie i w po imprezowym szale pociskaliśmy wprost z tarnowskiego wesela (czytaj pożegnania Tomy Oleksiaka:-) na samolot do Berlina.

   Do dziś dziw bierze, że zapięty na ostatni guzik, misternie utkany plan, padł w ostatnim możliwym punkcie. W efekcie niczym Głupi i Głupszy & Co. przespaliśmy w zaparkowanej pod lotniskiem bryce wylot naszego samolotu myląc godziny odlotu z przylotem do Lizbony.

   Na szczęście już na zajutrz wraz z niskim ukłonem oddanym dla portugalskiej ziemi widmo nieszczęść odpuściło, a po pierwszym łyku Sagres-a(lokalne superpiwko)) zaczęło się nawet układać…
   Było więc tak: pogoda idealna(25 C i lekki wiaterek), białe niczym meksykańskie rancho wśród palm ( Quinta de Rio), przypominające francuski Le Buchet i podobnie jak on skryte i zacienione skały( nie widoczna z lądu ani z morza Fenda opodal Portinho de Arrabida, ok. 80 dróg z czego każda wypas max!), do tego pełna tajemnic i antycznych tramwajów Lizbona i niekończące się dzikie atlantyckie plaże(europejska mekka surferów). Tak wspaniały klimat delikatnie podlewany Porto (lokalny super trunek) dodawał mocy i niewątpliwie tworzył idealne warunki do wspinu z Porto-wego…

W ciągu zaledwie 6-ciu wspinowych dni poziom hemoglobiny podniósł się na tyle by poszpitalny anemik Gacek mógł zasiekać Os-em :

  • "Rei da sardinha" - 7c+
  • "Intifada" - 7c+
  • "O meu nome é tó-tó" - 7c
I wiele innych 7b i 7b+, w które to trudności rejon obfituje oraz zwalić się, jak mawiają portugalczycy, liżąc łańcuszek na przepięknej "Rampa dos crocodilos" -8a
Mateusz Kilarski(Evolv, ProRock) oprócz wyżej wymienionych dróg powleczonych w stylu RP osiągnął swój życiowy top jeśli chodzi o wspin bez znajomości na drodze "Intifada" - 7c+ FL

W poczuciu wielkiego niedosytu wspinu i wrażeń opuszczaliśmy Portugal obiecując sobie rychły powrót do tego niewątpliwie najbardziej egzotycznego europejskiego zakątka o którym tak naprawdę wciąż niewiele nam wiadomo.

PS Więcej na temat wyprawy Alpinus Expedition Team i rejonów wspinaczkowych Portugali poczytacie już wkrótce na łamach GÓR.



Zdjęcia z wyjazdu


(c) Copyright ZANIK
www.zanik.pl