"Ceska przygoda" 6-11.II.2003
Tekst: Bunia & Żółw
Zawody
Mieliście kiedyś uczucie..., że wszystko jest na miejscu.. ,że nic i nikt nie jest w stanie popsuć tego,co właśnie sie dzieje... i cokolwiek by się nie stało i tak będzie dobrze.
Taki właśnie był ten wyjazd.
Czwartek , godz. 20.28 - planowo opuszczamy Trójmiasto. Za 9h lądujemy w Katowicach. Teraz tylko śniadanie i kawa w Mc'u i łapiemy pociąg do Cieszyna. Do granicy już niedaleko...
Krótki spacerek, wyciągamy paszporty i jesteśmy u Pepiczków. Szybka przegryzka w ceskim "Salat barze" i już jedziemy osobówką do Trinca. Niby znamy adres, ale Masarykova to jednak szkoła, a nie ulica... 2h w plecy :)
Piątek , godz.13.52 - wpadamy do szkoły. Zaczyna się 20-godzinna strefa... Na szczęście dołączają Ewelina, Romek i Perszing. Klimat tworzy się sam (z małą pomocą ceskich winek...). Jest dobrze.
Sobota
, godz. ??? - podobno na kacu jest MOC :) Poranna kawka, żarełko. Trzeba się grzać. Powoli wpadają zawodnicy. DJ puścił muzę. Coś wisi w powietrzu...
godz.10.00 - Eliminacje. 51 facetów i 11 babek, 3 buldery, 4 min każdy, tyle samo restu pomiędzy... każdy może się pokazać. Nam tylko jedno rzuca się w oczy: Czesi są mocni.
godz.15.00 - Półfinał: walczy już tylko 16 mężczyzn i 6 kobiet. Przystawki ostre, patenty chore, wrzaski bulderowców i mocny doping, jak to na zawodach... jest na co popatrzeć. Zaczęła się prawdziwa walka!!
godz.16.30 - Finał. Zostało 14 najlepszych. Każdy bulder to abstrakcja. Nas już to nie dotyczy. Wtapiamy się w tłum. Oglądamy. Od patrzenia aż bolą palce...
godz. 18.40 - Powoli wyłaniają się najlepsi. Nas niestety czas już goni. Do domu kawał drogi... szkoda...
 Wyjazd
Jakiś czas później, zmęczeni z lekkim niedosytem przekraczamy granicę. Ku naszemu zaskoczeniu okazuję się, że najbliższy pociąg jest koło ...
4 rano... , a na PKS'y też nie ma co liczyć. Co robimy?! ...pada hasło: "Idziemy na STOP'a!!". Znalezienie wylotówki na Katowice zajmuje nam dobre 3h. Przez ten czas zdążamy uświadomić sobie, że 5-ciu osób z wielkimi plecakami i tak nikt nie zabierze... w sumie dobrze, że w ogóle na to wpadliśmy... :) Na szczęście w Cieszynie jeżdżą taksówki i bez problemu przerzucamy się do schroniska młodzieżowego, żeby tam, przy piwku, dobrze bawić się do samego rana...
Pobudka. Na dworzec wpadamy dopiero koło południa. Za 5 min mamy pociąg, ale głód nie pozwala nam do niego wsiąść. Znalezienie ciekawej Pizerii nie zajmuje nam zbyt wiele czasu. Miejsce jest idealne... przyjemne wnętrze, niskie ceny i miła obsługa. Całości dopełnia przepyszna pizza, dzięki której myśl o powrocie jest ostatnią rzeczą, na którą ktokolwiek mógłby wpaść. Klimat znowu tworzy się sam..., i tak czas płynie nam błogo od pizzy do piwa, mijają godziny, rachunek rośnie, a kufle zaczynają się tłuc...
Tymczasem pociągi, jeden po drugim, opuszczają Cieszyn...
Kiedy w końcu nadchodzi godzina, dająca nam jeszcze jakiekolwiek szansę na powrót, musi zapaść jakaś konkretna decyzja. Nie jest to trudne. Wymieniamy krótkie spojrzenia... i wszystko jest jasne. Zostajemy!!!
Nikt nie patrzy już na zegarek. Wszystko dzieje się szybko i spontanicznie. W końcu ktoś rzuca do gospodarza: "Co się gapisz łysa pało...?!" i powoli opuszczamy lokal... :)) Później już tylko znajome schronisko, zamówienie ze sklepu i kolejny raz długie rozmowy do białego rana...
Na peronie lądujemy w południe i już za kilka minut jedziemy osobówką do Bielska, by tu w oczekiwaniu na wieczorne pociągi do domu, powspinać się trochę w miejscowej bulderowni. I pewnie długo jeszcze nie zapomnimy wyrazu twarzy niektórych osób, czytaj: totalnie zdezorientowanych :) , ale z pewnością postaramy się jakoś im to kiedyś wynagrodzić!!
okolice godz 20.30 - Dworzec. Każdy jedzie w swoją stronę...
|